Dla niektórych sprzęt ma po prostu być. Jakikolwiek. Dla innych – ma być dokładnie taki, jaki oni chcą żeby był. Dokładnie tak samo było od zawsze z moimi zegarkami. Miały być wytrzymałe. I wodoszczelne. Bajery – niekoniecznie. I tak też było. Ze wszystkimi które się przewinęły przez moje łapy. Od „vostoka” podarowanego przez Tatę, (zaginął gdzieś, nawet nie wiem gdzie i kiedy), przez całkiem nowoczesnego w połowie lat 90-tych Casio Iluminatora DB43h z pamięcią 30 kontaktów (zakupionego specjalnie na potrzeby służby w Jednostkach Nadwiślańskich) aż po potężną amfibię rodem z ZSRR która towarzyszyła mi w wielu nurkowaniach i zjechała ze mną Syberię, Ural, Kaukaz i Bajkał.


Rosyjskie „gniotsa nie łamiotsa”. Niezawodny i pewny czasomierz. Żadnej elektroniki.
Jednakże ćwierć kilo żelastwa na nadgarstku to lekka przesada.
Wszystkie te zegarki miały jedną zasadniczą wadę. Były duże. A ja szukałem czegoś co da się normalnie schować pod mankietem koszuli czy bluzy. Nie pamiętam w jakich okolicznościach i kiedy trafiłem na niepozorny i niedrogi zegarek, który urzekł mnie swoją prostotą. Był to :

Timex Adventure. Prosty, mierzył czas i … mierzył czas. Do tego wskazywał datę i miał podświetlany cyferblat. Dla mnie bomba. Na dokładkę lekki poliamidowy pasek i koperta z polietylenu. Niczego więcej mi nie było potrzeba.

Mniej więcej na godz 11-ej, uszkodzenie po spotkaniu z „kałachem”…
Wymagania:Tu należałoby wspomnieć coś więcej o wymaganiach jakie stawiałem przed zegarkiem. Po pierwsze – usiał być nieduży. Po drugie – lekki, płaski (!!) i niewielki, ale jednocześnie pozwalający poprawnie odczytać godzinę, nawet w stanie „awaryjnym”. Czyli musiał mieć klasyczny cyferblat. Czemu akurat tak ? Mojego casio iluminatora z cyfrowym wyświetlaczem, nie byłem w stanie odczytać po jednym z wypadków, kiedy to nagłe zatrzymanie mojej łepetyny na drzewie spowodowało pęknięcie czaszki. Zatem wyświetlanie samych cyferek z godziną odpadało.

Ładnie widać „wcinającą” się w dłoń koronkę.
Kolejnym, jednym z kluczowych wymagań była koperta z tworzywa sztucznego. Grillon, nylon czy inny / – lon jest nie mniej wytrzymały od stali czy aluminium, a w pewnych sytuacjach jest zdecydowanie lepszy. Po pierwsze, tworzywo z racji elastyczności może więcej znieść. Po drugie, o czym dobitnie przekonałem się na Kaukazie, nie darmo niemieccy fallshimjegrzy mieli zakaz noszenie metalowych rzeczy w kieszeniach spodni w czasie działań zimą. Kiedy jesteśmy na mrozie, metalowy zegarek w pewnych okolicznościach tworzy mostek termiczny, co w najgorszym przypadku może doprowadzić do poważnej dysfunkcji nadgarstka, spowodowanej wyziębieniem. Koperta z tworzywa sztucznego jest z grubsza rzecz ujmując pozbawiona tej przypadłości.Tworzywo na kopercie ma oczywiście swoje minusy – cały sikor nigdy nie będzie tak wytrzymały na „ciężką rozwałkę” jak czasomierz stalowy, „amelinowy” czy tytanowy, ale moim zdaniem nie musi taki wcale być. Gdy upadnie nam na rękę drzewo, to naszym ostatnim zmartwieniem będzie wytrzymałość zegarka, która zwykle okaże się wyższa niż wytrzymałość nadgarstka. Jest jeszcze jedno ale: W „plastyczanym sikoru”. Teleskopy trzymające zegarek na pasku po kilku wymianach paska już nie siedzą tak pewnie, przez co zegarek łatwo się wypina. Wszystkie te wymagania spełniał właśnie (i nadal spełnia) Timex Expedition. Prosty, nieduży (cyferblat ma średnicę ~30 mm a grubość zegarka to 8 mm) i lekki.

A do tego (co czas pokazał) bardzo energooszczędny. Nadmienię tylko, że baterię wymieniłem po bodajże 5 latach. Mój egzemplarz jest mocno sfatygowany, ale używałbym go dalej, gdyby nie dzwon jakiego zaliczył na którychś zajęciach na strzelnicy. Został bardzo mocno uderzony kałachem w miejsce gdzie szkło jest wklejone w kopertę. W tym miejscu powstał mały odprysk i niestety zegarek zaczął łapać wilgoć. W sumie, tego egzemplarza używałem siedem lat, przez które to latka naprawdę zdrowo dostał w tyłek. W skałkach, na szkoleniach, strzelnicach ale również w moim warsztacie. Dziw więc że wytrzymał tyle lat zachowując pełną sprawność, co samo w sobie jest najlepszym świadectwem jakie można temu zegarkowi wystawić. Mógłby tylko mieć jasną tarczę i ciemne markery godzinowe co moim zdaniem jest ciut bardziej czytelne, ale i do tego idzie się przyzwyczaić.

Do pełni szczęścia brakuje mu koronki z lewej strony cyferblatu, tak jak w rosyjskim AMNCz 6E4 (to jeden z tych zegarków które po prostu trzeba mieć będąc aktywnym outdoorowo), ale niestety jest to rozwiązanie tak rzadko spotykane że jest pomijane przy produkcji normalnych seryjniaków.
Mimo tych kilku drobnych wad, jest to zegarek który jest najbliższy mojemu zegarkowemu ideałowi. Jednakże na każdy przedmiot kiedyś przychodzi czas, i taki własnie czas nastał dla starego Expedition’a, który odchodzi na emeryturę. Będzie leżał i zbierał kurz w szufladzie (nie wywalę go bo przecież cały czas działa). Jego miejsce zajmie brat bliźniak. Z innym paskiem i ciut odmienną barwą cyferblatu. Więc sprawdzając godzinę gdzieś w lesie, nadal będę zerkał na znajomy, znany od wielu lat cyferblat .





Który w/g Was jest czytelniejszy ?
Zdjęcia Własne oraz zaczerpnięte z otchłani internetu.
W czasie pisania i robienia zdjęć nie ucierpiała żadna fretka. Ani jenot. Ani kunopies. Nie strzelano również z z psów do fajerwerków.