Cześć.
Dziś na naszym blogu, pierwszy raz zawita coś z łucznictwa. Pewnie tutejsi bywalcy będą zaskoczeni, ale jak wieść gminna niesie, Danesz pierwszych łuków używał jeszcze zanim samodzielnie zaczął szwendać się po krzaczorach. Więc chyba najpierw powinno być o łukach, a dopiero później o krzaczorach, buszkraftach i innych survajvlach.Dla nas ważnym jest fakt, że łucznictwo terenowe ( w każdym, jego aspekcie) mieści się w ramach szeroko rozumianego outdooru.
Ale do brzegu.
Znajomek któregoś dnia zapytał:
– Dany, Ty chyba masz jeszcze tę swoją strzelającą protezę – nie? (tak zwykł nazywać mojego pierwszego bloczka, czyli PSE USA Spirit).
– No GDZIEŚ mam. A czemu pytasz?
– A bo dwa stare „gamegettery” znalazłem na strychu.
No i super. Gamegettery to świetne strzały. Odporne, atrakcyjnie wizualne. W myśl zasady że strzał nigdy dość, pomyślałem że tak czy inaczej się przydadzą. Ot choćby do stworzenia tego „samouczka”. Okazało się że rzeczone strzały, były raczej ogryzkami niż pełnoprawnymi strzałami. Połamane groty, lotki zjedzone przez myszy… Ale że za darmo to i ocet słodki, więc nie wybrzydzałem.


Od razu zatarabaniłem do panów ze https://sklepluczniczy.pl/ zamawiając to co trzeba będzie wymienić, czyli: lotki, nasadki i groty. A gdy te przyszły, ochoczo wziąłem się za robotę.

Oba promienie okazały się proste.
Pierwsza sprawa, to dokładne umycie strzały. Umycie i demontaż uszkodzonych grotów. Po demontażu grotów bierzemy się za lotki, a raczej ich pozostałości. Musimy je jakoś usunąć z promienia. Ja użyłem do tego zwykłego noża do kartonów, z wysuwanym ostrzem. Na aluminiowym promieniu można sobie na to pozwolić, ale już np na węglowym raczej odradzam robienie tego zabiegu „z ręki”. Lepiej jest zaopatrzyć się w specjalny nożyk do usuwania lotek i ich resztek, który kosztuje mniej więcej tyle, co średniej klasy promień.

Mając goły promień, możemy w końcu dokładnie mu się przyjrzeć (wcześniejsze oględziny miały tylko z grubsza zweryfikować stan strzały/promienia i powiedzieć nam czy warto się za to zabierać czy nie). Oceniamy czy nie jest pokrzywiony, popękany lub spęczony przy insercie ( w drewnianych i kompozytowych promieniach to zjawisko nie występuje. Po uderzeniu w coś twardego, promień prawdopodobnie po prostu pęknie, natomiast aluminiowy może się „spęczyć”). Jeśli strzała jest lekko skrzywiona – możemy spróbować ją wyprostować. Ręcznie, lub specjalnymi kleszczami. Jeśli strzała jest skrzywiona w więcej niż jednej płaszczyźnie, szanse na poprawne wyprostowanie promienia maleją i strzałę raczej spisujemy na straty. Niestety nie wiemy czy po przegięciu i prostowaniu nie wystąpiły mikropęknięcia, które w czasie strzału dadzą o sobie znać łamiąc promień. I tu uwaga: cały czas pisze o promieniach z „amelinium”. Strzały spęczone niestety z miejsca utylizujemy lub skracamy. W domowych warunkach nie będziemy w stanie zrobić z tym niczego, poza skróceniem strzały.

O tym jak można się oszukać, przekonałem się za chwilę, gdy zacząłem sprawdzać jak mocno nasadki siedzą.
Kolejnym etapem oględzin, jest DOKŁADNA weryfikacja stanu nasadki. Kompletując strzały, często kupujemy najtańsze oferowane nasadki, zapominając o tym, że to nasadka przekazuje CAŁĄ energię łuku na strzałę. Jej stan, powinien być zatem co najmniej dobry. Wszelkie pęknięcia, zmatowienia wcześniej przejrzystych nasadek kwalifikują je do wymiany na nowe. Tak też należy zrobić, gdy strzały leżały przez X lat nieużywane. Nie dość że tworzywa sztuczne ładnie się utleniają, to jeszcze światło słoneczne (a dokładniej rzecz ujmując promienie UV ) dość skutecznie je niszczy (ktoś może powiedzieć że na promienie również działa. I będzie miał rację. tyle że promienie są powlekane lakierami, które zwykle w dużym stopniu chronią promienie wszystkich rodzajów przed niszczącym wpływem promieni UV). Strzały ze zdjęć, leżały gdzieś w garażu przez wiele lat, nie mogłem więc zostawić na nich starych, eastonowskich nasadek. Jak tylko postanowiłem je wyciąć, okazało się że jedna z nich niemal w całości odpadła…

A wyglądała bardzo przyzwoicie…
Po wycięciu i zeskrobaniu resztek kleju ze stożków, wystarczyło je lekko przeszlifować i przemyć czymś, co usunie resztki tłuszczu z paluchów.


W czasie gdy stożki schły ja udałem się po lotki, klej, maszynkę, nasadki i groty. Przygotowałem wszystko i przymierzyłem nasadki. Okazało się że niestety zamówiłem rozmiar za duże. Cóż. Tak bywa gdy się zamawia „na oko”.

Takiej absolutnie nie wklejamy.
Na tym chwilowo zakończę tę relację, a jej ciąg dalszy pojawi się w przyszłym tygodniu, jak dojdzie przesyłka. A póki co, lecę znów truć dupy chłopakom ze „sklepu łuczniczego” .
A Was zapraszam na kolejną odsłonę „strzałorenowacji”.
Zdjęcia niestety robione telefonem, bowiem aparat się serwisuje…