W święta, gdy rodzinka przejmuje posesję we władanie, ciężko wyrwać się do lasu na cały dzień. Lub dwa.
Trzeba coś wyknuć żeby wyrwać się pod gołe niebo. Żeby się oderwać od obżarstwa, czy duchoty pomieszczeń nagrzanych bigosowymi oparami. Dla mnie tym razem było to strzelanie.
W sumie to kilka pieczeni na jednym ogniu. Spędzenie czasu na świeżym powietrzu, przystrzelenie nowych, oklejanych offsetem strzał, czy po prostu spalanie kalorii. 😉

Czy to 35 metrów (jak na zdjęciu) czy 50 metrów – bez różnicy. MOŻNA.